“Pieśń Ognia” – prolog

Prolog

    Do 17 lipca 130 obrotu starałam się wierzyć. Wierzyć, że kara wymierzona mojej matce była głupim nieporozumieniem. Jedynie kilka sekund zdołało zburzyć mur, którym Najwyższy Dwór chciał oderwać nas od myślenia o prawdzie. Chciał aby nasze myśli zaprzątało jedynie przypodobanie się nadwornym chłopcom. Nie mieliśmy tego odkryć. Nie my. 

   Znurzona opowieściami Księżniczki Aquilii, dotarłam do bram naszego domu. Po wieczorze spędzonym na słuchaniu pragnęłam tylko usiąść w zaciszu i obserwować płonący ogień z Roisiną przy boku. Wiedziałam, że to była dla niej ucieczka od życia. Dzięki ilości czasu spędzonego wśród najwyższej rodziny znałam jej narzeczonego lepiej niż kto kolwiek. Właśnie przy ogniu przekazywałam jej wszystko o Księciu Cedricu. 

   Pchnęłam ciężkie drzwi, a gdy ciepło wnętrza dotarło do mnie nie mogłam się powstrzymać od westchnięcia. Ojciec nadal sprawował obowiązki w Królewskiej gwardii, więc głęboka cisza mnie nie zdziwiła.

– Roisino! Wróciłam! – powiedziałam głośno oczekując na odpowiedź.

Moja siostra zawsze przybiegała aby mnie powitać i ciągnęła do komina zanim służki zdążyły powiesić mój płaszcz. Lecz dziś nawet ich tu nie było. Nie przypominałam sobie, aby ktoś zwalniał je z obowiązków. Zdezorientowana ruszyłam po schodach, myśląc, że znajdę ją w pokoju. “Pewnie usnęła” pomyślałam z nadzieją. Nawet jeśli śpi, powinna przedtem zawiadomić służkę, abym się nie martwiła gdy wrócę. 

– Nie chcesz porozmawiać o swej przyszłości, kwiatuszku?

Doszedł do mnie stukot obcasow o posadzkę korytarza prowadzącego do ogrodu. “Oh, była w ogrodzie. Pewnie tam są wszystkie służki” uspokoiłam swe chaotyczne myśli. Jednak zanim dotarłam do końca schodów powietrze przeszył wypełniony bólem krzyk Roisin. Uniosłam, fioletową suknię i zaczęłam biec. Byłam zbyt wystraszona aby myśleć składnie. Wiedziałam tylko, że muszę ją ochronić. Przewracając się na zakręcie korytarza zobaczyłam Roisin leżącą w fałdach swej zielonej sukni. Kąt oka zakodował postać znikającą wśród donic z wysokimi roślinami. Kawałek bursztynowej peleryny został na kolcach róży. Próbując zabrać ją rozerwałam rękawiczkę i zadrapałam się, upuszczając przedmiot. Spowalniana przez nie praktyczne ubranie próbowałam dogonić bursztynową postać. Raczej nie myśląc wiele, osobnik skoczył przez okno, odsłaniając brązowe włosy. Zatrzymałam się prawie wypadając. Mimo tego, że pode mną znajduje się jedynie trawa, mężczyzna znikł bez śladu. Nie przeżył by upadku z takiej wysokości. Jedynym wyjaśnieniem była umiejętność zmiany kształtu.

   Na miękkich nogach wróciłam do Roisiny. Uklękłam u jej boku i odwróciłam na plecy, odsłaniając moją największą obawę. Dziewczyna nie żyła. Czerwona plama rozchodziła się po tkaninie nie zamierzając przestać. Błękitne oczy, identyczne do moich, wpatrywały się w nicość, rude włosy rozwiane były po posadzce. Nagle poczułam się jakbym to ja tam leżała. Pewnie identycznie bym wyglądała. Trudno się dziwić, obie odziedziczyłyśmy wygląd po ojcu, ja mam tylko błękitne włosy. Ogień i woda. Jednak tym razem woda nie zdołała zatrzymać porzaru. Czułam łzy płynące po policzkach ale nie czułam smutku ani żalu. Byłam zła. Nie cierpilam świata, nie cierpilam siebie. Czy nie wystarczy, że moja matka została zesłana za Góry Czerwieni? Mogli wziąść mnie, Roisin miała zapewniona przyszłość. Miała swego księcia, nasz wspólny obiekt westchnień od dzieciństwa. Musiałam ją pomścić. Chciałam żeby świat ją pamiętał.

– Danna – usłyszałam szept.

Spoglądając w górę ujrzałam ojca. Po raz pierwszy od 11 obrotów w jego oczach widziałam strach i ból. Pierwszy raz odkąd zabrali matkę gdy miałam jedynie 6 obrotów. Widziałam, że nie muszę nic mówić, on rozumiał.